10:00Wszyscy wstajemy prawie jednocześnie. Choć noc nie była za długa musi nam wystarczyć, ponieważ w namiocie robi się niemiłosiernie gorąco. Ponadto śpimy niedaleko morza przez co robi się wilgotno. Namioty rozbiliśmy koło drewnianego domku z toaletą i umywalką, więc korzystamy z dobrodziejstw bieżącej wody, po czym zwijamy obóz. Wsiadając na rower przypominam sobie, że nigdzie nie pojadę zanim nie naprawię pedału.
Przejazd przez Larnakę zaczynamy od poszukiwań sklepu rowerowego. W tak dużym mieście (ok. 70 000 mieszkańców) spodziewamy się co najmniej kilku warsztatów. Na stacji benzynowej pytamy po angielsku osobę z obsługi, gdzie szukać sklepu. ,,Za raz wam powiem, tylko skasuję ten samochód" -- słyszymy w odpowiedzi. Okazuje się, że nawet na Cyprze nietrudno o Polaka.
Wskazany sklep nieco różnił się od wizerunku, do którego przywykliśmy w Polsce. Sprzedawca bardziej aniżeli handlem rowerami parał się zbieractwem wszystkiego, co metalowe. Fakt, że można tam było odpicować na błysk eksponaty z wystawy ,,Historia motoryzacji" niespecjalnie nam pomagał. Widząc, że nie za bardzo możemy liczyć na serwis zaczęliśmy zabawę w kalambury z ledwo-rozumiejącym-angielski właścicielem. Hasło do pokazania na migi: ,,gwintownik na lewy gwint". Oczywiście jedyne, co dostaliśmy to skierowanie do kolejnego sklepu.
Następny lokal rozczarował nas jeszcze szybciej -- był zamknięty. Przecież dzisiaj sobota. Na szybie widniał co prawda numer telefonu, ale z naszą znajomością greki mógłby być problem, a kalambury przez telefon to jak dla nas trochę za wysoki poziom trudności. W sąsiadującej kwiaciarni prosimy pracownicę, po angielsku, o telefon w naszym imieniu. Nie ma jednak sensu dzwonić -- pani tłumaczy, że sklepikarza nie ma i nie będzie do poniedziałku, gdyż wyjechał za miasto. Dwa dni czekania nie wchodzą w grę, więc nieco zrezygnowani szukamy nowych pomysłów na rozwiązanie problemu.
Tym razem próbujemy szczęścia u wulkanizatora -- tłumaczymy, że szukamy gwintownicy lub jakichkolwiek narzędzie, które oferuje chociaż cień szansy na powodzenie. W odpowiedzi dostajemy kolejny adres warsztatu. Oczywiście zamknięty -- sobota. Ponieważ kończą się możliwości pokojowego rozwiązania problemu decydujemy się użyć siły. Pożyczam od Konrada scyzoryk oraz klucz francuski z serwisu ogumienia. Zerwany jest jedynie początek gwintu, więc jeśli pozbędę się pierwszych, uszkodzonych zwojów -- reszta gwintu powinna dalej działać. Okazuje się, że aluminium chętnie poddaje się woli scyzoryka -- dobrze, że nie wstawiłem stalowej korby.
Po kilku delikatnych, wręcz czułych (oraz kilku mniej) próbach przyłożenia pedału -- ulga! Udaje się! Gwint ulega presji i pedał wskakuje na swoje miejsce! Tygodnie przygotowań i setki złotych na sprzęt i bilety nie pójdą w błoto. Jeszcze tylko muszę wykrzyczeć swoją radość na ulicy i Bogu ducha winnego serwisanta opon i możemy ruszać dalej.
15:00Rozwiązawszy problem możemy skoncentrować się na kolejnej, bardziej pierwotnej kwestii -- jesteśmy głodni. Zakupy, jak to tradycja wypraw rowerowych nakazuje, robimy w Lidlu. Nabywamy zapas na cały weekend -- jutro niedziela i mogą być problemy z zakupami. Postanawiamy także uczcić ten piękny, pochmurny, ale radosny dzień dwoma kartonami wina. Należy nam się po długiej walce z przeciwnościami.
Ledwo opuszczamy Larnakę, a już robimy kolejny postój. Zatrzymujemy się (nie wiadomo po co) na stacji benzynowej. Ktoś coś je, ktoś inny się myje pod bieżącą wodą -- ot takie marnowanie czasu. Sam też korzystam z kranu -- wypada się obmyć ze smaru po grzebaniu w rowerze. Stację opuszczamy dopiero po (pięknym zresztą) zachodzie słońca. Ponieważ szybko będzie robiło się ciemno rozpoczynamy szukanie miejsca na nocleg. Kwadrans później oczom naszym jawi się góra. Niewysoka -- może 20 metrów. Ponieważ wzgórze jest w miarę płaskie, a perspektywa porannej panoramy ma okolicę wydaje się kusząca, decydujemy się rozbić biwak na szczycie.
Z obozowiskiem na szczytach gór jest przeważnie taki problem, że trzeba się na nie wdrapać. Upatrzona przez nas górka nie jest tu wyjątkiem. Oczywiście nam los serwuje dodatkowe trudności -- podejście jest strome i błotniste, a przez to śliskie. Wniesienie na górę roweru razem z bagażami jest niemożliwe. Poddaję się po 5 metrach i wchodzę, podobnie jak reszta, na raty.
21:00Szybko stawiamy namioty, żeby czekające na nas wina nie czuły się samotne. Równie szybko kończymy trunki, a wraz z nimi w wesołej atmosferze, kolejny -- na szczęście udany -- dzień. Przejechaliśmy całe (aż wstyd się przyznać) 32km.